niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział 4

Ashley


Wciągnęłam na siebie czarne legginsy, szarą bluzę "Nike" i czarno-różowe buty do biegania. 
Biegać zaczęłam w wieku 16 lat. Już wtedy zależało mi na nienagannym wyglądzie. Szybko się w to wciągnęłam i regularnie uprawiałam sport do dzisiaj. Nie robiłam tego dla czystej przyjemności. Moja praca również tego wymagała. 
Złapałam moją czerwoną MP4 i pewnym siebie krokiem weszłam do kuchni, w której zaczynało się robić coraz ciekawej. 
- Dlaczego chcesz go wykastrować? - spytała zdenerwowana Amy. 
- Bo pyskuje. - wyjaśniła jej Jess.
Spojrzałam na Amelie, która wyraźnie zadowolona nie była. 
- Nie denerwuj się kochanie. - błagalnym wzrokiem Nate spojrzał na swoją dziewczynę.  
Wyciągając butelkę wody z szafki, zachichotałam. Bawiła mnie ta cała sytuacja. Chłopak sam zaczął, a teraz błaga swoją dziewczynę o wybaczenie. To jest co najmniej żałosne. 
- Idę pobiegać,a wy bawcie się dobrze. - rzuciłam do przyjaciółek i Nathana. 
Puściłam im całusa i wyszłam z mieszkania. 
Uwielbiałam to uczucie gdy podczas biegania czuję się wolna, a w słuchawkach słyszę moje ulubione kawałki. Niczym się nie przejmuje, nie myślę o moich problemach. To jest chwila dla mnie.
- Mógłbyś trochę uważać?! - krzyknęłam do chłopaka, który boleśnie na mnie wpadł. 
Potarłam obolałe ramię. 
- Patrz jak biegniesz, księżniczko. - odwrócił się do mnie. 
Jego ciemne blond włosy i te niebieskie oczy wydawały mi się znajome. 
Chwila, przecież nie jestem księżniczką. To chyba jakiś żart. 

Jessica


- Wszystko gotowe? - spytał James spoglądając na kartki, które trzymał w ręku. 
- Damy radę. - poczułam dziwną chęć pocieszenia go. 
Odpowiedział smutnym uśmiechem.
- Chodźcie, jedźmy już. 
Ashley dzisiaj była wyjątkowo zamyślona. Ona zawsze miała coś do powiedzenia.
Kiedy nie zareagowała na słowa Jamesa. Amy pociągnęła ją za ramię.
- Amelie to boli. - odezwała się, co nas zdziwiło. 
- Ash, co ci się stało? - spytałam dziewczyny, która pocierała obolałe ramię.
- Kiedy rano biegałam, wpadł na mnie chłopak i nabił mi siniaka. Wydawało mi się, że skądś go kojarzę, ale nie mam pojęcia kto to był. 
- Przeprosił cię chociaż? - spytała Amy.
- Nie, mało tego nazwał mnie księżniczką. - odpowiedziała oburzona. 
- Palant. - skomentowałam. 
Jak tak można? Wpaść na dziewczynę i nawet nie przeprosić. Faceci to debile. Nawet nie wiedzą jak się zachować. 
Usiadłam na przednim siedzeniu czarnego BMW X5. Nie wiedząc, dlaczego siedzenie przypadło mi obok Jamesa.
Chłopak ruszył z miejsca z piskiem opon. Z każdą minutą prędkościomierz wskazywał coraz większą wartość. Uwielbiałam szybką jazdę samochodem. I wcale nie przeszkadzało mi to, że za chwilę możemy się znaleźć w rowie. Nie wie skąd to się wzięło, ale ufałam James'owi.
Po niespełna pół godzinnej jeździe znaleźliśmy się blisko naszego celu. Chłopak specjalnie zaparkował kawałek dalej. 
Ruszyliśmy na miejsce. Nic nie było słychać oprócz naszych trampek, które delikatnie uderzały o asfalt. 
Otoczenie wyglądało na niezwykle obskurne. Zaniedbane budynki i ciemne uliczki. 
Zatrzymaliśmy się za budynkiem, aby włosy mi nie przeszkadzały spięłam je w kucyk gumką, którą miałam na ręce.
- Mamy jakiś plan? - szepnęła Ash. 
- Ash i Amy idźcie od tyłu, ja spotkam się z tym gościem z tej strony. Jess osłaniaj mnie. 
Wy postarajcie się znaleźć moją siostrę i ją wyciągnąć. - odpowiedział James
Średnio pasowało mi to, że musiałam z nim zostać. Jakby nie mogła być to Ashley. 
Jednak nie będę się sprzeciwiać.


Amelie


- Coś czuję, że James'owi się spodobała nasza Jess. - szepnęłam do Ash.
- Prawda, też to zauważyłam. Ale łatwo mu nie będzie.
Jess nie była łatwą dziewczyną. Nigdy nie łączyło ją i jakiegokolwiek chłopaka coś więcej niż relacja czysto koleżeńska. James musi się bardzo, bardzo postarać.
- Widzisz? Tam jest dwóch ciekawe ile jest ich w środku. - Ash wskazała palcem na dwóch facetów, którzy pilnowali tylnego wejścia.
Nie mogli nas zauważyć, bo już zapadł zmrok, a świateł ulicznych niestety nie było.
Wyciągnęłam pistolet i go załadowałam.
- Która pierwsza? - spytała przyjaciółka.
- Młodsza ma pierwszeństwo.
- Z przyjemnością. Osłaniaj mnie.
Cichutko podeszła bliżej. W ręku trzymając swoją broń. Szybko oddała dwa ciche strzały i ani razu spudłowała.
Przywołała mnie ręką i po chwili do niej dołączyłam.
Bardzo ostrożnie weszłyśmy do środka. Rozejrzałyśmy się. Na szczęście nikogo nie zastałyśmy.
Otworzyłyśmy kolejne drzwi.
- Co do... - w rogu pomieszczenia ujrzałam faceta.
Szybko strzeliłam.
- Nieźle. - szepnęła do mnie Ash.
Następne pomieszczenie i prawdopodobnie ostatnie, bo było największe. Z niepokojem stwierdziłam, że coś jest nie tak. Było zbyt cicho i zbyt ciemno.
Ktoś zapalił światło. Szybko zaczęłam mrugać, by przyzwyczaić oczy.
- Rzućcie broń. - usłyszałyśmy spokojny, ale groźny głos.
Pytająco spojrzałam na Ash, która delikatnie skinęła głową.
Puściłam pistolet, który z głuchym trzaskiem wylądował na podłodze. Z tyłu poczułam mocny uścisk. Wcale mi się to nie podobało.
- Od razu lepiej, a teraz powiedźcie co tu robicie.
- Nie sądzę. Powiedz swoim kolegom, żeby nas puścili. Zaraz stanie się im krzywda tobie zresztą też.- odpyskowała.
- Kochanie nie bądź taka pyskata.
Zaraz bardzo zdenerwuje Ash i nie będzie miło, a przynajmniej dla niego.
Delikatnie wyciągnęłam nóż z rękawa ramoneski i wbiłam go w rękę facetowi za mną. Nie chciałam czekać ani chwili dłużej.
Ashley wykręciła rękę z uścisku faceta za nią. I porządnie kopnęła go w krocze.
- Jak tak chcecie się bawić to proszę bardzo. - rzucił podpaloną zapałkę na jedną z beczek.
No pięknie. Daję nam to mniej czasu, ale sobie poradzimy. Podniosłam pistolet i strzeliłam. Tylko co z tego jak się dalej pali.
- Ash, znalazłaś ją?! - krzyknęłam do dziewczyny, która zniknęła mi z pola widzenia.
- Tak, daj mi chwilę!
Niespodziewanie do pomieszczenia wpadli jacyś faceci.
Szybko poszło.
Wszyscy leżeli na ziemi powoli się wykrwawiając.
W oparach dymu zauważyłam Ashley z Margaret, która wyraźnie była wykończona.
Jakoś udało nam się wyjść na zewnątrz. Tylko tam wcale nie było spokojnie. Słychać było strzały i zaciętą walkę.
- Dziękuję. - szepnęła Margaret i prawdopodobnie zemdlała.
- Ash, idź pomóc Jess. Zajmiemy się Meg.- niespodziewanie koło nas zjawił się James.
Po chwili dziewczyna zniknęła.
Nie odeszliśmy daleko, bo koło nas pojawił się jakiś stary facet. I nic nie mówiąc strzelił. Nie wiem gdzie trafił, bo od razu nacisnęłam spust i pocisk trafił w sam środek jego klatki piersiowej.
Wszystko działo się tak szybko.
Spojrzałam na Jamesa, który uciskał ranę na ramieniu Meg. Jak przystało na agenta. James zachował spokój.
Ja się starałam. No dobra, byłam blisko paniki.
- Musimy jechać do szpitala. - w oczach Jamesa zobaczyłam coś na kształt łez.






Dziękujemy za 1000 wejść!

Jesteście kochani! ;-) 

Im więcej komentujecie tym chcę się pisać więcej ;-)

Za 3 komentarze następny ;-)